poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Rodzina zombi czyli sprawy ostateczne

Mama i Mi siedzą w pokoju. Z kuchni Babcia woła do Dziadka:
Babcia:(w aluzji do spóźnionego obiadu) Dziadek, a Ty jeszcze nie umarłeś z głodu? 
Mi: Dziadek umal?
Mama: Nie, nie umarł, przecież żyje.
Mi: A kiedy ja umalłam?
Mama: Milenko, ty jeszcze nie umarłaś - zobacz - mówisz do mnie, Twoje serduszko bije. To znaczy, że żyjesz.
Mi: Nie, nie, mamusiu, ja umalłam.
Mama: Nie, nie umarłaś. Jesteś jeszcze malutka, a najczęściej umierają starsi ludzie...
Mi: (podejrzliwie patrzy na mamę): Ty umalłaś?
Mama (już trochę zniecierpliwiona tematem): Nie, jeszcze nie jestem taka stara.
Mi (mruczy pod nosem): Jesteś, jesteś.... i umalłaś...
Mama:(próbując skierować temat na inne tory*) Najpierw musisz mi urodzić wnuczęta, musisz być mamusią.
Mi: Ja bende mamusią kiedyś, wies?
Mama (z ulgą podejmuje nowy temat): Tak? I będziesz miała dzieci?
Mi: Tak. Takom dziewcynke i chłopcyka jak ty.
Mama: Bardzo się cieszę. Będę miała wnuki.
Mi: A ulodzis mi jesce siostle?
Mama: (zdziwiona, ale zadowolona, że skończył się temat umierania) ??? No może.....
Do pokoju wchodzi Tatuś.
Mi: O, Tatuś!!! A kiedy ty umalłeś?





*Mama jeszcze nie czuje się gotowa do rozmowy z trzylatką na tematy ostateczne... eh....

piątek, 20 kwietnia 2012

Urodzinowe poświęcenia

Urodziny Mi świętujemy w Wielkanoc, bo też w Wielkanoc 3 lata temu Mała Mi postanowiła przyjść na świat.

Na jakiś czas przed urodzinami Mama próbuje ustalić listę RACJONALNYCH prezentów.
Mama: A co byś chciała dostać na urodzinki oprócz rowerka, którego już dostałaś?
Mi: (myśli).... A moze taki balon jak Hello Kitty leciała tak wyyysokoo, az do nieba??
Mama: Hmmm.... Wiesz, trudno będzie gdziekolwiek kupić taki balon... Poza tym nie mielibyśmy go gdzie zaparkować...
Mi: (z trochę smutną minką)... aha..... (idzie do swojego pokoju).
Wraca za chwilkę...
Mi: Mamusiu, a cy mogłabym dostać Błazeja* na urodziny?
Mama: Błażeja??? No raczej nie możesz...na stałe...
Mi: Ale bendzie Błazej na urodzinach?
Mama: Będzie na pewno. A może chciałabyś morsy** dostać
Mi: (zadowolona): Tak, tak! Baldzo ściałam molsy dostać!!
Mama ustaliła zatem, że morsy kupi Babcia na urodziny, z tym że rodzice musieli morsów poszukać...
Najpierw trzeba było ustalić profesjonalną nazwę "morsów", bo ta, nadana przez Mi, profesjonalną nie była. Morsy okazały się "pałeczkami do wyławiania", ale takich jak chciała Mi, nie było nawet na allegro. W końcu Tata znalazł jeden jedyny sklep internetowy z morsami (na stanie jeden komplet, czas realizacji zamówienia 5-7 dni) - zamówione! Po dwóch dniach mail od sklepu, że jednak już tych morsów nie ma, ale że mogą wysłać trochę inne. Decydujemy się, ale prezent prawdopodobnie nie dotrze na czas....

Mama postanowiła, że sama zrobi tort dla Mi.... Taka tradycja od dwóch lat :)
Piątek przed Wielkanocą - Mama próbuje upiec biszkopt, jednocześnie zabawia płaczącego Mi-sia, wyciera nos Mi, podaje syrop Mi, karmi Mi-sia, czyta książeczkę Mi, miesza składniki biszkopta, wkłada do piekarnika, bawi się z Mi, nosi Mi-sia na rękach, żeby nie płakał, podaje Mi inny syrop, wyciąga Mi-siowi gluty z nosa, zmienia mu pieluchę, sprawdza biszkopt - acha, nie włączyła piekarnika - włącza piekarnik, karmi Mi-sia jednocześnie próbując ubrać lalkę Mi i wytrzeć Małej nochal. Biszkopt się nie udaje - tzn. opada zupełnie. Mama wściekła siada na kanapie i chce jej się ryczeć, ale bierze się w garść (jednocześnie wycierając nochal Mi i szukając smoczka dla Mi-sia) i robi następny biszkopt (warunki się nie zmieniają...). Drugi biszkopt też opada... Mama rezygnuje z pieczenia kolejnego biszkopta (brak chęci, nerwów i brak już składników). W międzyczasie przychodzi kurier z.... morsami. Mamie poprawia się humor, bo morsy zdążyły i będą prezentem dla Mi w odpowiednim czasie.

Wyjazd do Babci - rodzice pakują wszystko łącznie z dziećmi, kotem i dwoma opadniętymi biszkoptami do bagażnika... No dobra, dzieci i kot lądują w środku samochodu, ale rodzice mieli ochotę wrzucić całe towarzystwo do bagażnika....

Sobota u Babci S. Cała rodzina prycha, kaszle kicha itp. Tata zostaje oddelegowany do sklepu w celu kupienia świeczek na tort. Mama z Babcią przygotowują wszystko co trzeba do Wielkanocy. Łącznie z urodzinowym tortem. (Babcia uznała biszkopty wykonane przez Mamę, za całkowicie odpowiednie do zrobienia tortu). Wysiada prąd w całym bloku. Mama i Babcia przerażone, bo bez prądu nie ma przygotowań do świąt.... W tym czasie Tata nawiedza hipermarket, dwa miejscowe sklepy osiedlowe, sklep z agd, dyskont spożywczy i..... nigdzie nie ma świeczek na tort. No tak, w sklepach sezon na wielkanoc... a kiedy będzie sezon na urodziny??? Na szczęście Babcia w tajnych zakamarkach swojej kuchni ma dosłownie wszystko, okazuje się, że również i świeczki na tort w liczbie dużej, w każdym razie wystarczającej. Wraca prąd, praca wre :)
Prąd zostaje wyłączony jeszcze ze dwa razy, dzieciaki skutecznie i systematycznie utrudniają prace kuchenne, ale ostatecznie wszystko zostaje wykonane na czas.
Urodziny są super - jest tort, świeczki i Sto lat, jest super zabawa z Błażejem i Olą (kuzynką), są piękne prezenty z morsami na czele.
Mi jest uśmiechnięta i zadowolona, a Mama widząc jej uśmiech również, mimo tych wszystkich przygód...

Podsumowanie:
Po kilku dniach:
Mi: Mamusiu, a kiedy będą moje ulodzinki?
Mama: No przecież były, nie pamiętasz? Był tort, świeczki, prezenty....
Mi: Ale to się nie licy...
Mama: ????? Dlaczego?
Mi: No bo nie było capecek....

*ukochany starszy kuzyn Mi
**taka specjalna zabawka na basen




Mi i morsy, w tle ręka Błażeja

wtorek, 17 kwietnia 2012

Zieziębieni

Cisza na blogu ostatnio, bo się dzieciaki pochorowały i Mama była zajęta wycieraniem nochali, oklepywaniem plecków, czytaniem książeczek uziemionemu przedszkolakowi, wycieraniem nochali, wyciąganiem smarków Fridą z nosa, przestrzeganiem godzin podawania odpowiednich medykamentów odpowiednim chorym, oklepywaniem plecków, wycieraniem nochali itd.. Generalnie niezła zabawa była....

Więc dzisiaj wpisy związane z czasem choroby.

Mi rozmawia z Babcią przez telefon:
Mi: Zieziębiłam się, wies?
Mi: Nie chodze do psedskola bo się zieziębiłam
Mi: A Ty chodzis do psedskola jak się zieziembis?

-------------------------------------------------------

Mi z Tatą u pani Doktor
Pani Doktor: No to co Ci jest, Milenko?
Mi (wynętrza się): Zieziębiłam się, kaslę (prezentuje kaszel) ehe... ehe... , katalek mam (prezentuje soczysty odgłos z nosa), tu mie boli (pokazuje żebra) i bzusek tes mie boli (Pani Doktor coraz bardziej zdumiona), a tutaj mam ziazi (podciąga bluzkę i pokazuje otarcie na plecach) bo salałam w psedskolu, a tu mam ziazi (podciąga nogawki spodni), bo się pcewróciłam na chodnik, a tutaj.......
Pani Doktor (baaaardzo zdumiona - tylko nie wiadomo czy ilością objawów chorobowych czy stopniem komunikatywności Mi): Dobra, dobra, wystarczy.... To może teraz Tatuś powie....


piątek, 6 kwietnia 2012

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Rodziców czas wolny

Niedziela, godzina 20.00. Dzieciaki spacyfikowane i oporządzone leżą w swoich łóżkach. A Mama i Tata włączają film, na który mieli ochotę od dawna....
Film się zaczyna - początkowa lista płac przewija się na ekranie.
Z pokoju dziecięcego:
Mi: Maaamuuusiuuu sikuuu i kuuupeee!
Mama wstaje, wciska spację (pauzę) i idzie do pokoiku, zbiera Mi z łóżeczka, sadza na kibelku i wychodzi z łazienki po Milenkowym "Idź stąd telaz bo lobie kupe"
Mi: Mamooo, ksiązecka!!!
Mama wraca do łazienki wyciąga specjalną książeczkę spod łazienkowej szafki i wręcza Mi.
Mi: A telaz idź bo lobię kupe.
Mama wychodzi znowu. Naciska spację i razem z Tatą oglądają film, a raczej te początkowe napisy. Po pięciu minutach:
Mi: Maaamooo, ju-uuz!
Mama wstaje, wciska spację, idzie do łazienki wyciera pupę, pomaga umyć rączki, zaprowadza do łóżeczka i wraca do pokoju znowu wciska spację, siada na kanapie i zaczyna oglądać film.
Napisy początkowe mijają, zaczyna się film. Mija pięć minut.
Mi-ś: EEkh..... Heh.... Eeeekh (chrząka i stęka)
Mama i Tata starają się zignorować odgłosy.
Mi-ś: (coraz głośniej): Eeeekhh.... Łeee, łeeee......
Tata: Chyba mu smoczek wypadł.... Idę....
Wstaje, wciska spację, idzie do małego pokoju, wsadza do buźki Małego wypadnięty smoczek. Wraca, wciska spację, siada na kanapie i wraz z Mamą znów próbują oglądać film...
Akcja się rozkręca powoli. Po kilku minutach:
Mi: Maamaaa! Moja lozowa poduska!!! Gdzie jest???
Mama: Nie wiem, śpij już!
Mi: Aleee jaa nie zaasne bez lózowej poduski! Łeeeee....
Mama (do Taty): Gdzie ta różowa poduszka, widziałeś ją gdzieś?
Tata: Chyba na górze jest...
Tata wciska spację, wspina się po schodach, idzie na czworakach przez całą antresolę, na której końcu znajduje się łóżko, a na końcu łóżka wciśnięta w kąt leży różowa poduszka. Wraca na czworakach przez całą antresolę, schodzi po schodach, zanosi różową poduszkę Mi, wraca do pokoju, naciska spację, siada na kanapie i próbuje sobie przypomnieć o co chodzi w oglądanym filmie.
Po kilku chwilach oglądania Mama i Tata wciągają się w wątki filmowe, ale nie na długo....
Mi-ś: Eeeekh... (stęka), eekkhhh, heh... mmm....
Wstaje Mama, wciska spację, idzie do małego pokoju, podaje smoczka. Wraca do pokoju, włącza spację, siada na kanapie....
Mi: Maaaamaaa, móóój koooonik!
Mama: ????
Mi: Niee świeeeci! Zepsuł sie!! Łeeee...
Mama znowu wciska spację, wraca do małego pokoiku. A tam Mi siedzi na swoim łóżeczku, trzyma w rękach kucyka, któremu świecą skrzydła... Świecą zazwyczaj, ale w tym momencie akurat nie świecą. Mama włącza przycisk na grzbiecie kucyka. Skrzydła świecą.
Mama: No świecą przecież
Mi: No widzis... wcale się nie zepsuły!!!
Mama: Grrrr... Śpij już, dobra?
Wychodzi z pokoju włącza spację i już ma siadać na kanapie....
Mi-ś: EEEkkhh, łeeeeee, łeeeee, heeh.....
Mi: Maaammooo, Michaś płace, chodź sybko!
Mama i Tata wstają razem, któreś z nich naciska spację, idą do pokoju dzieci. Mi-ś zostaje uspokojony na rękach, zasypia. Mi dalej bryka po łóżku i nie zamierza zasnąć.
Mama: Spać, bo zastrzelę!
Mi: Łeee... łeeee.... Złościs się na mnie? Chodź połóz się ze mną to zasnę.
Mama kładzie się obok Mi. Po kilku minutach Mi zasypia, Mama wstaje i wraca do dużego pokoju. Włącza spację, siada na kanapie i razem z Tatą wracają do oglądania filmu, z którego już prawie nic nie pamiętają, więc o godzinie 21-szej włączają film jeszcze raz, od początku....
Mama zamyka na chwilę oczy, a kiedy je otwiera jest już 23-cia, Tata chrapie obok, a na ekranie lecą napisy końcowe....
Tym oto sposobem od ponad dwóch miesięcy rodzicom nie udało się jeszcze obejrzeć żadnego filmu :)))