czwartek, 26 maja 2016

Dzień Mamy

Mama poszła do przedszkola... Ale nie po to, po co dzieci (M-ia: "Mamusiu, jak będziesz taka malutka jak ja, to będziemy razem chodzić do petkola!"), tylko na przedstawienie. Z okazji Dnia Mamy.
Nie szkodzi, że znała już cały program na pamięć (no bo kto, jak nie Mama, ćwiczył z synkiem wszystkie kwestie od trzech tygodni)....

M-iś, mimo wcześniejszych deklaracji, że on mówić wierszyków nie będzie, starał się jednak ze wszystkich sił i mówił wespół z innymi dziećmi. Ba, nawet śpiewał piosenki (co mu się nie zdarza), wzbogacając cały program spektakularnym pokazem gołego brzucha oraz manewrami w okolicach rozporka.

W pewnym momencie, Mama zauważyła, że jej synek zaczyna się na zmianę robić to zielony, to żółty, to znowu czerwony. Ponadto jego pewny i głośny głos zaczął się z lekka załamywać, a dotychczasowy uśmiech odwrócił się do góry nogami w kształt dzióbko-podkówki, co mogło oznaczać jedynie kłopoty.... Mama próbowała najpierw łagodnie przywołać M-isia do siebie, ale ten twardo starał się nie patrzeć w stronę Mamy, ale w bliżej nieokreślony punkt na suficie. Następnie Mama przeszła już do całkiem widocznych wymachów i pohukiwań by zwrócić uwagę synka, ale zamiast tego zwróciła uwagę wszystkich innych dzieci, które zamiast kontynuować przedstawienie, wybałuszyły oczy w stronę Mamy, co z kolei przyciągnęło wzrok pozostałych, obecnych na widowni mam.
W tym czasie M-iś wykorzystał chwilowy brak uwagi i wykonał swój solowy, chociaż niezaplanowany popis - chlusnął kolorowym pawiem na siebie, przedszkolny dywan, dzieci stojące dookoła, a potem jeszcze poprawił, żeby pierwszy rząd widowni nie czuł się pokrzywdzony.
Długo przygotowywane przedstawienie uległo natychmiastowemu zakończeniu, towarzystwo zaczęło w ekspresowym tempie opuszczać przedszkole, aż w przedszkolu pozostała tylko Mama, zarzygany M-iś i Pan Dyrektor.

Mama zrzuciła całą sytuację na karb stresu i podekscytowania (jak to się już nie raz M-isiowi zdarzało), przebrała synka i wróciła do domu. Po czym już z pozostałymi członkami rodziny wybrała się na próbę orkiestry.

M-iś został w stanie niezłym wpakowany do auta, zabezpieczony siatką foliową, "od wszelkiego" (Tata: "M-iś, jak będzie Ci się chciało rzygać, to wal w siatkę, ok?). Udało się dojechać niemal do celu, kiedy Mama i Tata usłyszeli charakterystyczne odgłosy z tyłu samochodu (M-ia: "Mamusiuuu, a Michaś sieee hygał!!!!"). Mieli jeszcze nadzieję, że zdążył wykorzystać siatkę, ale nie, zarzygał fotelik swój i siostry, całego siebie, przedni fotel, szybę, Mamę. Siatka pozostała nienaruszona i czysta.

Tata: M-iś, czemu nie celowałeś w siatkę???
M-iś: Bo sobie ją zawiązałem na węzeł......

No nic, znając konsekwencje niestawienia się na próbie sekcyjnej, Mama i Tata wrócili się do domu przez całe miasto, zaliczając po drodze jeszcze kilka "pawi"....

W nocy co dwadzieścia minut, co godzinę Mamę zrywa ze snu rozpaczliwe: "Mammoooooo, rzygaaaaaaam", na co Mama pędzi jak oszalała przez swoje 5 metrów mieszkania, żeby zdążyć złapać co trzeba, zanim "co trzeba" zafajda łóżko, pokój i resztę dzieci (a leci już z dwóch otworów....). I tak do rana, aż w pewnym momencie M-iś ląduje na małżeńskiej kanapie razem z Mamą i Tatą. O 6 rano wstaje i oznajmia: "Ja już się wyspaaaałeeeeem", po czym przeczołguje się po nieprzytomnej Mamie niczym szwabski czołg przez Warszawę, wdeptuje twarz Mamy w zarzygane i zasrane prześcieradło, co właściwie niewiele zmienia w i tak już podłym położeniu.... Mama i tak musi wstać, bo w ubikacji tymczasem odbywa się wypróżnianie synchroniczne na dwie pupki i jeden otwór gębowy....
Mamę czeka prawdziwy "Dzień Matki". Z najlepszymi życzeniami!!!



środa, 13 kwietnia 2016

Michałek i inne chłopaki

M-iś wczoraj:

- Mamo, Mamo! Zaprosiłem Kubusia na moje urodziny dzisiaj!
Mama: Jak to? Ale Ty już miałeś urodziny, trzy miesiące temu.
M-iś: Ale go zaprosiłem, do naszego domu.
Mama: Tutaj go zaprosiłeś?
M-iś: Nie, Mammoooo, do naszego domu, nie do mieszkania!
Mama: Ale my przecież nie mamy domu....
M-iś: Alee nie szkooodzi, ja już to wszystko ustaliłem!

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

M-iś: Mamo, zaproszę na moje urodziny Kubusia, Marcinka, Krzysia, Kacperka, Olka, ale Mohameda nie zaproszę!
Mama: Acha. A dlaczego Mohameda nie?
M-iś: A, bo on ma gupie zabawy!
Mama: A jakie to są głupie zabawy?
M-iś: No na przykład my się bawimy autkami, a Mohamed je wybucha w powietrze!

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

M-iś zaprosił do siebie kolegę Marcinka. Chłopcy na całe popołudnie zdominowali mieszkanie, bawiąc się w typowo chłopskie zabawy. Zaczęło się spokojnie od skakania po łóżkach i rzucania piłką w lampę. Kiedy chłopcy się nieco rozkręcili, zaczęli demolować antresolę - zrzucać zabawki na dół, pluć przechodzącym na głowę z góry, wrzeszczeć tak, że nie dało się zamienić słowa ze innymi domownikami w całym mieszkaniu, a na koniec wpadli na genialny, wręcz widowiskowy numer: zjeżdżanie jeździkiem po schodach (niestety, ta urocza zabawa została zawczasu przerwana przez Mamę).
Po wizycie trwającej dwie godziny, Mama miała kilka dobrych dni sprzątania, więc z kiedy Michaś znowu zaproponował:
- Mamooo, zaprosimy kolegę do mnie?
Mama zareagowała z niepokojem:
- Marcinka?
M-iś: Nieeee, nie Marcinka
Mama odetchnęła z ulgą....
M-iś: Marcinek jest za grzeczny i tylko troszkę szaleje. Zaprośmy Krzysia, on to jest dopiero wariatowy!!!!


czwartek, 17 marca 2016

Kiedy będziemy bogaci

Mi-ś: Tatoooo, a jak będziemy W MAJU* bogaci, to kupisz mi taką kolejkę z klocków lego, co sama jeździ po torach?

Wtrąca się Mi:
- Michaś, rodzice nigdy nie będą bogaci.....

Mi-ś: A dlaczegooo?

Mi: Bo mają nas.....


* A kto zgadnie, czemu nasz Wyjątkowo Mądry Synek samodzielnie wykminił ten, a nie inny miesiąc??? ;)



--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

I wiadomości z ostatniej chwili:

Rano:

M-iś: (przychodzi o łóżka rodziców i budzi Mamę radosnym głosem): Maamooo, mogę iść dzisiaj do Biedronek, nie do Żuczków! (Biedronki to starsza grupa w przedszkolu, Żuczki to najmłodsza, do niej uczęszcza M-iś).

Mama (półprzytomnie, niemal przez sen): Mmmmm... taaaak?

M-iś: Taaak, naaprawdę!
(z radości wskakuje na leżącą Mamę i wierzga jej po brzuchu, co okazuje się całkiem skuteczną pobudką)

Mama (nieco bardziej przytomnie): A co, tak nam wyrosłeś przez noc?

M-iś: Nieeee, ale mam kropki jak Biedronka!

A to była ospa....


piątek, 11 marca 2016

Idzie matka do lekarza

Są takie chwile w życiu Mamy, kiedy musi iść do lekarza. Ze sobą. Nie z dzieckiem. Wyprawa Mamy do lekarza to skomplikowana operacja logistyczna. To nie spontaniczne wyjście, ot tak, bo się Mama źle poczuła... To ściśle zaplanowana, ustalona na kilka tygodni wcześniej akcja, wymagająca skoordynowanych działań Mamy i Taty oraz instytucji trzecich w postaci zgód menedżerów i Innych Ważnych Osób z pracy Taty (podanie, trzy zdjęcia, zaświadczenie o niekaralności i płaceniu podatków).

Ale się udało i Mama zaplanowała wyjście do lekarza.
Wyjście odbyło się na półtorej godziny przed planowaną wizytą. Mama odebrała z instytucji dzieci w liczbie dwóch z dzieckiem numer trzy pod ręką.
Odbiór dziecka numer jeden odbył się sprawnie i bez przygód, natomiast odbiór dziecka numer dwa opóźnił nieco całą operację (przetrząsanie całego przedszkola w poszukiwaniu zagubionej zabawki, bez której dziecko numer dwa odmówiło opuszczenia placówki - tonem nieznoszącym sprzeciwu).

Z powodu powyższego, Mama z trójką zamiast znaleźć się w odpowiednim czasie w odpowiednim autobusie, zdążyła mu tylko kiwnąć głową na pożegnanie (mogła ręką, ale jedną miała zajętą trzymaniem dziecka numer trzy, a drugą - ciągnięciem za rękę dziecka numer dwa).

Na szczęście kolejny autobus zjawił się w niedługo potem, dając Mamie nadzieję, że uda jej się dotrzeć na miejsce, a być może nawet się nie spóźnić.
I rzeczywiście, autobus nie miał żadnych przygód po drodze, planowo zjawił się w miejscu przesiadkowym, gdzie, o dziwo, Mama szybko i bez przeszkód zmieniła środek lokomocji na tramwaj, który podjechał na przystanek natychmiast, gdy tylko Mama się na nim zjawiła (nadal z trójką dzieci w orbicie dwóch metrów).

Tramwaj ruszył z przystanku i chwilę potem, po przejechaniu kilkuset metrów, zatrzymał się z nagłym szarpnięciem.
COŚ się stało, ale nikt w tramwaju, łącznie z Motorniczym, nie widział co... Drzwi się nie chciały otworzyć nawet w trybie awaryjnym, tramwaj nie mógł ruszyć, zgasły wszystkie światła w środku, a na monitorach zamiast obrazów zaczęły się wyświetlać różne znaki.
Mama nie miała czasu na przerażenie, gdyż zajęta była szukaniem odpowiedzi na pytania trzech osób jednocześnie ("Mamo co się stało?", "Mamo, sioś nie działa", "Kiedy pojedziemy?" "A czemu nie jedziemy?" "Czy tramwaj wybuchnie?" "A jak tramwaj wybuchnie, to przyjedzie straż pożarna?" "A karetka?" "A policja?" "Mamo, zadzwoń na 112!" "A jak tramwaj wybuchnie to umarniemy?", "A będziemy mieć razem grób, czy każdy osobno?" itd.).
Natomiast współpasażerowie zdradzali już oznaki zniecierpliwienia, tudzież zdenerwowania. Motorniczy miotał się między jednym końcem tramwaju a drugim, próbując stwarzać wrażenie, że panuje nad sytuacją albo że coś robi.
Wybawienie przyszło z zewnątrz w postaci specjalnej ekipy, która przyjechała, otworzyła drzwi łomem i wypuściła pasażerów. Zepsuty tramwaj zakorkował jednak tory tak, że kolejne tramwaje nie mogły przejechać, więc Mama nie miała żadnego transportu w kierunku placówki medycznej.

Po konsultacji telefonicznej z Tatą, postanowiła na własnych nogach dotrzeć do pierwszej większej miejskiej arterii, gdzie Tata zdeklarował się podjechać.
Nie było już szans dotrzeć punktualnie na wizytę, ale była jeszcze szansa żeby wziąć lekarza na litość i prosić o przyjęcie mimo spóźnienia (czyli w trybie "jak zwykle").
Mama podkasała więc nogawki, wzięła dziecko numer trzy na ręce, dziecko numer dwa za rękę, dziecko numer jeden musiało sobie ze sprintem poradzić samo... W każdym razie w te pędy do ustalonego z Tatą miejsca....

I jak to w takich sytuacjach zwykle bywa, dziecko numer dwa przypomniało sobie, że: "Mamoooo, kupeeeee".
I jak zwykle w takiej sytuacji Mama zastosowała tę samą praktykę co zawsze, czyli udawania, że nie słyszy.
I jak zwykle w takiej sytuacji, praktyka nic nie dała, bo dziecko numer dwa zaczęło powtarzać "Kupeeee, kupeee" jak mantrę, z coraz większą dynamiką, aż do stanu forte z dodatkowym efektem płaczu. Więc Mama syknęła tylko "Trzymaj! Tutaj nie ma gdzie zrobić!" i przyspieszyła kroku.
Efektem tego, dziecko numer jeden zaliczyło spektakularny upadek połączony z zaryciem twarzą w chodnik (krew,wrzask, łzy). A kiedy tylko Mama wypuściła z rąk dziecko numer trzy by ratować numer jeden (a raczej "zlizywać rany" bo uratować już się nie dało), to w radosnym pędzie wybiegło centralnie na ulicę, gdzie niemalże zostało rozjechane przez nadjeżdżający samochód.

Mama stanęła więc na chodniku z jednym ryczącym dzieckiem, z którego twarzy lała się krew, drugim ryczącym bo "chceeee kuupeeeee" i trzecim szalejącym wokół w radosnym amoku. I kupą (nomen omen) gapiów dokoła...
Tak, to był ten moment, kiedy Mama poczuła, że jednak nie dotrze tego dnia na wizytę...

Postanowiła więc wrócić do domu i przełożyć wizytę.... Na wrzesień... Może się uda.