poniedziałek, 15 stycznia 2018

Krwawa historia M-ii

Najpierw rodzice usłyszeli krzyk M-ii, a potem złowieszczy pisk Mi:
- O borze, o borze, matko ratuuuj!
Przywykli do pokrzykiwań wszelakich, rodzice zazwyczaj nie reagowali przesadną atencją, żeby nie powiedzieć, że mieli głęboko w …. nosie zwyczajowe przyczyny wycia swych dzieci. Tym razem jednak to był taki rodzaj krzyku i to w dodatku podwójnego, który wymagał natychmiastowej reakcji. Ba! On wręcz poderwał oboje rodziców na równe nogi. Ciężki kaliber.
Reakcja okazała się uzasadniona. Na schodach ujrzeli widok godny Teksańskiej Masakry Piłą Mechaniczną tudzież innych Pił i Krzyków – leżącą na podłodze czterolatkę, z twarzą niewidoczną spod wielkiej plamy krwi. A wszędzie wokół był czerwone śladami wokół na powierzchniach płaskich i pionowych. Widok był na tyle dramatyczny, że Mama nie zdążyła nawet pożałować swej ubrudzonej niebieskiej ściany. Co najmniej jakby się mózg wylewał ze wszystkich otworów twarzy M-ii i rozchlapywał po okolicy. Horror story. Tata już wykręcał numer pogotowia, a Mama rzuciła się wykorzystywać swoje umiejętności z pierwszej pomocy, kiedy M-ia niemrawo podniosła się z ziemi, ciągle wrzeszcząc.
Po bliższych oględzinach okazało się, że mózg wylewa się tylko z nosa, a po jeszcze bliższych, że to jednak nie mózg tylko…. nie, nie keczup i nie dżem, ani też czerwona farba, tylko jednak krew. Strumień krwi. Dramat trwał nadal, zelżał jedynie ze względu na to, że dziecko o własnych nogach doczłapało się do łazienki, a po polaniu twarzy wodą, przestało nawet strasznie płakać. Płakało tylko troszkę.
Po zużyciu dwutygodniowego zapasu wacików i wylaniu wody wystarczającej do umycia całej grupy przedszkolaków po zabawie w ogródku, oczom rodziców ukazała się córka młodsza w całkiem niezgorszym stanie. Rozpoczęły się więc dociekania i poszukiwania przyczyn krwawej masakry
- Uderzyłaś się?
- Yyyy, nie
- Przecięłaś się?
- Nieeee
- Spadłaś z łóżka, wsadziłaś coś do nosa???
- Yyyyy….. dłubałaaam…
- Dłubałaś w nosie, tak?
- Tak.
- No dobrze, ale czemu ciągle płaczesz?

- Bo pobrudziłam bluzeczkę.


wtorek, 17 października 2017

Dlaczego nie zbieramy Świeżaków...

Bo to nieekonomiczne (ktoś mądry w internetach wyliczył, że bardziej się opłaca sprowadzić zza wielkiej wody od Majfrendów), stresujące (ten żal, kiedy okazuje się, że brakuje Ci jednej naklejki do otrzymania pierwszej maskotki, a akcja już się skończyła ;) ), a poza tym w mieszkaniu ilość pluszaków na metr kwadratowy nie może przekraczać liczby mieszkańców tych kwadratów, o co w tym przypadku nie trudno...

Dzięki tym wyjaśnieniom, rodzinne zakupy w ulubionym sklepie wszystkich Polaków były całkiem znośne... Aż pewnego dnia....

Mama z trójką płaci za zakupy przy kasie i na sakramentalne pytanie Kasjerki "Czy zbiera Pani naklejki" odpowiada równie sakramentalne "Nie." Do tej pory budziło to tylko pomruk zdziwienia okolicznych kupujących i lekkie zdezorientowanie w oczach Sprzedawców, ale nie generowało żadnych dodatkowych okoliczności.
Tego dnia było inaczej... Z kolejki odezwał się nieśmiały damski głos "to może ja wezmę, jak Pani nie zbiera", który natychmiast został zagłuszony, przez nieco donośniejszy "proszę mnie dać!!! Ja mam dwoje dzieci, a ta Pani tylko jedno!". Na takie dictum rozpętał się konkurs kto da więcej, więc "ale ja byłam pierwsza", "a mi brakuje tylko dwóch naklejek", "a my dopiero zaczynamy", "a ja mam chorą córkę", wzbogaconych wstawkami zwierzęco - kolokwialnymi (krowami, świniami oraz innym bydłem, a także nazwami zawodów zakazanych)... Byłoby doszło do rwania włosów z głów, toteż Mama postawiła na szybką reakcję:
"To ja jednak poproszę te naklejki"
Wzięła i rozdzieliła na szybko pomiędzy własną dziatwę... Niestety, okazało się, że burza to się dopiero zaczęła.
Mia: "A ceemuuu ja mam dwie, a Mi-ś tsy?"
Mama: "Bo nie da się rozdzielić po równo"
Mi: "Ja też chcę trzy!"
Mama: "Ale nie mam więcej. Mi-śku, daj mi jedną, jedna będzie dla mnie"
Mi-ś: "Nieeeee!!! Chcę trzy!"
M-ia: "Jaaaa chceeee tsyyyyy, buuuuuuu"
Mama w trybie natychmiastowym opuściła sklep z wyjącą M-ią, naburmuszoną Mi i zachwyconym Mi-śkiem. W czasie, gdy odstawiała wózek na miejsce, stała się rzecz straszna i nieprzewidziana. Naklejki Mi-śka wypadły z ręki i jak na złość wpadły do kratki kanalizacyjnej, co oczywiście spowodowało płacz i spazmy u właściciela. A więc Mama miała już na stanie wrzeszczącą dwójkę i jedno naburmuszone dziecko i w takim stanie wracała do samochodu ciągnąc całą trójkę za sobą. Żeby sprawiedliwości stało się zadość, naklejki M-ii wypadły jej z ręki tuż pod wyjeżdżający spod sklepu samochód. Ciąg powietrza zepchnął je na ruchliwą ulicę. Mama uznała żywot kolejnych naklejek za zakończony, co spowodowało li jedynie dodatkowy ryk Najmłodszej oraz szyderczy chichot Najstarszej.
Mama wpakowała towarzystwo do samochodu, zamknęła drzwi na zamek centralny, zamówiła taksówkę na pobliskie lotnisko i udała się na dwutygodniowy, zagraniczny wypoczynek po tych zakupach..... W marzeniach oczywiście. Po zamknięciu tylnych drzwi wzięła trzy wdechy i weszła do środka przysięgając sobie, że nigdy więcej zakupów z dziećmi w czasie akcji Świeżaki... Żeby w jakimś względnym spokoju dojechać do domu oznajmiła, że te dwie naklejki co zostały będą wspólne, a jak nie będzie ciszy, to sama je rekwiruje.
Oczywiście wywołało to uzasadnioną obrazę Najstarszej, ale przynajmniej obniżenie wolumenów u młodszej dwójki, na którą słowo "wspólne" ma jeszcze całkiem korzystny wpływ.
Po przyjeździe pod dom cała trójka wysypuje się z auta...
M-iś: Mila, pokaż naklejki, pokaż!!!
Mi sięga do kieszeni, ale naklejek tam nie ma. Musiały gdzieś wylecieć. Mama zamiast wrócić do domu spędza kolejne pół godziny na przetrząsaniu każdego zakamarka samochodu w poszukiwaniu jeb..ych  naklejek, które ostatecznie się nie znajdują...
Mama może więc spokojnie wrócić do domu.... Z 10 siatkami w rękach.... i trójką wrzeszczących dzieci.


czwartek, 26 maja 2016

Dzień Mamy

Mama poszła do przedszkola... Ale nie po to, po co dzieci (M-ia: "Mamusiu, jak będziesz taka malutka jak ja, to będziemy razem chodzić do petkola!"), tylko na przedstawienie. Z okazji Dnia Mamy.
Nie szkodzi, że znała już cały program na pamięć (no bo kto, jak nie Mama, ćwiczył z synkiem wszystkie kwestie od trzech tygodni)....

M-iś, mimo wcześniejszych deklaracji, że on mówić wierszyków nie będzie, starał się jednak ze wszystkich sił i mówił wespół z innymi dziećmi. Ba, nawet śpiewał piosenki (co mu się nie zdarza), wzbogacając cały program spektakularnym pokazem gołego brzucha oraz manewrami w okolicach rozporka.

W pewnym momencie, Mama zauważyła, że jej synek zaczyna się na zmianę robić to zielony, to żółty, to znowu czerwony. Ponadto jego pewny i głośny głos zaczął się z lekka załamywać, a dotychczasowy uśmiech odwrócił się do góry nogami w kształt dzióbko-podkówki, co mogło oznaczać jedynie kłopoty.... Mama próbowała najpierw łagodnie przywołać M-isia do siebie, ale ten twardo starał się nie patrzeć w stronę Mamy, ale w bliżej nieokreślony punkt na suficie. Następnie Mama przeszła już do całkiem widocznych wymachów i pohukiwań by zwrócić uwagę synka, ale zamiast tego zwróciła uwagę wszystkich innych dzieci, które zamiast kontynuować przedstawienie, wybałuszyły oczy w stronę Mamy, co z kolei przyciągnęło wzrok pozostałych, obecnych na widowni mam.
W tym czasie M-iś wykorzystał chwilowy brak uwagi i wykonał swój solowy, chociaż niezaplanowany popis - chlusnął kolorowym pawiem na siebie, przedszkolny dywan, dzieci stojące dookoła, a potem jeszcze poprawił, żeby pierwszy rząd widowni nie czuł się pokrzywdzony.
Długo przygotowywane przedstawienie uległo natychmiastowemu zakończeniu, towarzystwo zaczęło w ekspresowym tempie opuszczać przedszkole, aż w przedszkolu pozostała tylko Mama, zarzygany M-iś i Pan Dyrektor.

Mama zrzuciła całą sytuację na karb stresu i podekscytowania (jak to się już nie raz M-isiowi zdarzało), przebrała synka i wróciła do domu. Po czym już z pozostałymi członkami rodziny wybrała się na próbę orkiestry.

M-iś został w stanie niezłym wpakowany do auta, zabezpieczony siatką foliową, "od wszelkiego" (Tata: "M-iś, jak będzie Ci się chciało rzygać, to wal w siatkę, ok?). Udało się dojechać niemal do celu, kiedy Mama i Tata usłyszeli charakterystyczne odgłosy z tyłu samochodu (M-ia: "Mamusiuuu, a Michaś sieee hygał!!!!"). Mieli jeszcze nadzieję, że zdążył wykorzystać siatkę, ale nie, zarzygał fotelik swój i siostry, całego siebie, przedni fotel, szybę, Mamę. Siatka pozostała nienaruszona i czysta.

Tata: M-iś, czemu nie celowałeś w siatkę???
M-iś: Bo sobie ją zawiązałem na węzeł......

No nic, znając konsekwencje niestawienia się na próbie sekcyjnej, Mama i Tata wrócili się do domu przez całe miasto, zaliczając po drodze jeszcze kilka "pawi"....

W nocy co dwadzieścia minut, co godzinę Mamę zrywa ze snu rozpaczliwe: "Mammoooooo, rzygaaaaaaam", na co Mama pędzi jak oszalała przez swoje 5 metrów mieszkania, żeby zdążyć złapać co trzeba, zanim "co trzeba" zafajda łóżko, pokój i resztę dzieci (a leci już z dwóch otworów....). I tak do rana, aż w pewnym momencie M-iś ląduje na małżeńskiej kanapie razem z Mamą i Tatą. O 6 rano wstaje i oznajmia: "Ja już się wyspaaaałeeeeem", po czym przeczołguje się po nieprzytomnej Mamie niczym szwabski czołg przez Warszawę, wdeptuje twarz Mamy w zarzygane i zasrane prześcieradło, co właściwie niewiele zmienia w i tak już podłym położeniu.... Mama i tak musi wstać, bo w ubikacji tymczasem odbywa się wypróżnianie synchroniczne na dwie pupki i jeden otwór gębowy....
Mamę czeka prawdziwy "Dzień Matki". Z najlepszymi życzeniami!!!



środa, 13 kwietnia 2016

Michałek i inne chłopaki

M-iś wczoraj:

- Mamo, Mamo! Zaprosiłem Kubusia na moje urodziny dzisiaj!
Mama: Jak to? Ale Ty już miałeś urodziny, trzy miesiące temu.
M-iś: Ale go zaprosiłem, do naszego domu.
Mama: Tutaj go zaprosiłeś?
M-iś: Nie, Mammoooo, do naszego domu, nie do mieszkania!
Mama: Ale my przecież nie mamy domu....
M-iś: Alee nie szkooodzi, ja już to wszystko ustaliłem!

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

M-iś: Mamo, zaproszę na moje urodziny Kubusia, Marcinka, Krzysia, Kacperka, Olka, ale Mohameda nie zaproszę!
Mama: Acha. A dlaczego Mohameda nie?
M-iś: A, bo on ma gupie zabawy!
Mama: A jakie to są głupie zabawy?
M-iś: No na przykład my się bawimy autkami, a Mohamed je wybucha w powietrze!

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

M-iś zaprosił do siebie kolegę Marcinka. Chłopcy na całe popołudnie zdominowali mieszkanie, bawiąc się w typowo chłopskie zabawy. Zaczęło się spokojnie od skakania po łóżkach i rzucania piłką w lampę. Kiedy chłopcy się nieco rozkręcili, zaczęli demolować antresolę - zrzucać zabawki na dół, pluć przechodzącym na głowę z góry, wrzeszczeć tak, że nie dało się zamienić słowa ze innymi domownikami w całym mieszkaniu, a na koniec wpadli na genialny, wręcz widowiskowy numer: zjeżdżanie jeździkiem po schodach (niestety, ta urocza zabawa została zawczasu przerwana przez Mamę).
Po wizycie trwającej dwie godziny, Mama miała kilka dobrych dni sprzątania, więc z kiedy Michaś znowu zaproponował:
- Mamooo, zaprosimy kolegę do mnie?
Mama zareagowała z niepokojem:
- Marcinka?
M-iś: Nieeee, nie Marcinka
Mama odetchnęła z ulgą....
M-iś: Marcinek jest za grzeczny i tylko troszkę szaleje. Zaprośmy Krzysia, on to jest dopiero wariatowy!!!!


czwartek, 17 marca 2016

Kiedy będziemy bogaci

Mi-ś: Tatoooo, a jak będziemy W MAJU* bogaci, to kupisz mi taką kolejkę z klocków lego, co sama jeździ po torach?

Wtrąca się Mi:
- Michaś, rodzice nigdy nie będą bogaci.....

Mi-ś: A dlaczegooo?

Mi: Bo mają nas.....


* A kto zgadnie, czemu nasz Wyjątkowo Mądry Synek samodzielnie wykminił ten, a nie inny miesiąc??? ;)



--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

I wiadomości z ostatniej chwili:

Rano:

M-iś: (przychodzi o łóżka rodziców i budzi Mamę radosnym głosem): Maamooo, mogę iść dzisiaj do Biedronek, nie do Żuczków! (Biedronki to starsza grupa w przedszkolu, Żuczki to najmłodsza, do niej uczęszcza M-iś).

Mama (półprzytomnie, niemal przez sen): Mmmmm... taaaak?

M-iś: Taaak, naaprawdę!
(z radości wskakuje na leżącą Mamę i wierzga jej po brzuchu, co okazuje się całkiem skuteczną pobudką)

Mama (nieco bardziej przytomnie): A co, tak nam wyrosłeś przez noc?

M-iś: Nieeee, ale mam kropki jak Biedronka!

A to była ospa....


piątek, 11 marca 2016

Idzie matka do lekarza

Są takie chwile w życiu Mamy, kiedy musi iść do lekarza. Ze sobą. Nie z dzieckiem. Wyprawa Mamy do lekarza to skomplikowana operacja logistyczna. To nie spontaniczne wyjście, ot tak, bo się Mama źle poczuła... To ściśle zaplanowana, ustalona na kilka tygodni wcześniej akcja, wymagająca skoordynowanych działań Mamy i Taty oraz instytucji trzecich w postaci zgód menedżerów i Innych Ważnych Osób z pracy Taty (podanie, trzy zdjęcia, zaświadczenie o niekaralności i płaceniu podatków).

Ale się udało i Mama zaplanowała wyjście do lekarza.
Wyjście odbyło się na półtorej godziny przed planowaną wizytą. Mama odebrała z instytucji dzieci w liczbie dwóch z dzieckiem numer trzy pod ręką.
Odbiór dziecka numer jeden odbył się sprawnie i bez przygód, natomiast odbiór dziecka numer dwa opóźnił nieco całą operację (przetrząsanie całego przedszkola w poszukiwaniu zagubionej zabawki, bez której dziecko numer dwa odmówiło opuszczenia placówki - tonem nieznoszącym sprzeciwu).

Z powodu powyższego, Mama z trójką zamiast znaleźć się w odpowiednim czasie w odpowiednim autobusie, zdążyła mu tylko kiwnąć głową na pożegnanie (mogła ręką, ale jedną miała zajętą trzymaniem dziecka numer trzy, a drugą - ciągnięciem za rękę dziecka numer dwa).

Na szczęście kolejny autobus zjawił się w niedługo potem, dając Mamie nadzieję, że uda jej się dotrzeć na miejsce, a być może nawet się nie spóźnić.
I rzeczywiście, autobus nie miał żadnych przygód po drodze, planowo zjawił się w miejscu przesiadkowym, gdzie, o dziwo, Mama szybko i bez przeszkód zmieniła środek lokomocji na tramwaj, który podjechał na przystanek natychmiast, gdy tylko Mama się na nim zjawiła (nadal z trójką dzieci w orbicie dwóch metrów).

Tramwaj ruszył z przystanku i chwilę potem, po przejechaniu kilkuset metrów, zatrzymał się z nagłym szarpnięciem.
COŚ się stało, ale nikt w tramwaju, łącznie z Motorniczym, nie widział co... Drzwi się nie chciały otworzyć nawet w trybie awaryjnym, tramwaj nie mógł ruszyć, zgasły wszystkie światła w środku, a na monitorach zamiast obrazów zaczęły się wyświetlać różne znaki.
Mama nie miała czasu na przerażenie, gdyż zajęta była szukaniem odpowiedzi na pytania trzech osób jednocześnie ("Mamo co się stało?", "Mamo, sioś nie działa", "Kiedy pojedziemy?" "A czemu nie jedziemy?" "Czy tramwaj wybuchnie?" "A jak tramwaj wybuchnie, to przyjedzie straż pożarna?" "A karetka?" "A policja?" "Mamo, zadzwoń na 112!" "A jak tramwaj wybuchnie to umarniemy?", "A będziemy mieć razem grób, czy każdy osobno?" itd.).
Natomiast współpasażerowie zdradzali już oznaki zniecierpliwienia, tudzież zdenerwowania. Motorniczy miotał się między jednym końcem tramwaju a drugim, próbując stwarzać wrażenie, że panuje nad sytuacją albo że coś robi.
Wybawienie przyszło z zewnątrz w postaci specjalnej ekipy, która przyjechała, otworzyła drzwi łomem i wypuściła pasażerów. Zepsuty tramwaj zakorkował jednak tory tak, że kolejne tramwaje nie mogły przejechać, więc Mama nie miała żadnego transportu w kierunku placówki medycznej.

Po konsultacji telefonicznej z Tatą, postanowiła na własnych nogach dotrzeć do pierwszej większej miejskiej arterii, gdzie Tata zdeklarował się podjechać.
Nie było już szans dotrzeć punktualnie na wizytę, ale była jeszcze szansa żeby wziąć lekarza na litość i prosić o przyjęcie mimo spóźnienia (czyli w trybie "jak zwykle").
Mama podkasała więc nogawki, wzięła dziecko numer trzy na ręce, dziecko numer dwa za rękę, dziecko numer jeden musiało sobie ze sprintem poradzić samo... W każdym razie w te pędy do ustalonego z Tatą miejsca....

I jak to w takich sytuacjach zwykle bywa, dziecko numer dwa przypomniało sobie, że: "Mamoooo, kupeeeee".
I jak zwykle w takiej sytuacji Mama zastosowała tę samą praktykę co zawsze, czyli udawania, że nie słyszy.
I jak zwykle w takiej sytuacji, praktyka nic nie dała, bo dziecko numer dwa zaczęło powtarzać "Kupeeee, kupeee" jak mantrę, z coraz większą dynamiką, aż do stanu forte z dodatkowym efektem płaczu. Więc Mama syknęła tylko "Trzymaj! Tutaj nie ma gdzie zrobić!" i przyspieszyła kroku.
Efektem tego, dziecko numer jeden zaliczyło spektakularny upadek połączony z zaryciem twarzą w chodnik (krew,wrzask, łzy). A kiedy tylko Mama wypuściła z rąk dziecko numer trzy by ratować numer jeden (a raczej "zlizywać rany" bo uratować już się nie dało), to w radosnym pędzie wybiegło centralnie na ulicę, gdzie niemalże zostało rozjechane przez nadjeżdżający samochód.

Mama stanęła więc na chodniku z jednym ryczącym dzieckiem, z którego twarzy lała się krew, drugim ryczącym bo "chceeee kuupeeeee" i trzecim szalejącym wokół w radosnym amoku. I kupą (nomen omen) gapiów dokoła...
Tak, to był ten moment, kiedy Mama poczuła, że jednak nie dotrze tego dnia na wizytę...

Postanowiła więc wrócić do domu i przełożyć wizytę.... Na wrzesień... Może się uda.


wtorek, 15 grudnia 2015

Kanapki

W związku z tym, że Mama notorycznie się nudzi i narzeka na bezczynnność, a już najbardziej wieczorami, postanowiła w końcu, pierwszy raz w życiu zrobić dzieciom wesołe kanapki. Wiecie, takie jak na tych wszystkich stronach poświęconych radosnemu rodzicielstwu, czy na blogach kreatywnych i zawsze szczęśliwych mam; takie z uśmiechami z pomidorów, oczkami z rzodkiewek, włosami z sałaty... Takie, żeby dzieci bardzo chciały je zjeść. Mama marzyła zrobieniu takich kanapek od kiedy została Mamą, ale jakoś nigdy nie było okazji. Aż do teraz.

Więc Mama wzięła się za przygotowanie - składniki takie jak powyżej, tylko produkcja przerywana ciągłym: "Mamo, siku!", "Mamo, a ona mnie bije!", "Mamo, M-ia myje ręce w ubikacji!". Zajęło to pewnie znacznie więcej czasu niż każdej innej osobie, ale w końcu się udało. Na stole stanął talerz z wesołymi, uśmiechniętymi kanapkami, prawie jak z obrazka :)

Pierwsza podeszła do kanapek Mi (pozostała dwójka była zajęta targaniem się za włosy). Nałożyła dwie kanapki na talerz i połknęła w tempie ekspresowym.
Mama: Smaczne kanapki, no nie?
Mi: Nooo, takie jak zawsze. Zwyczajne.
Mama: No ale ładne, nie?
Mi (przygląda się pozostałym kanapkom): Normalne.
Mama: Ale nie widzisz, oczka mają, buźki.....
Mi: O, rzeczywiście, nie zauważyłam.
I poszła, ustępując miejsca przy stole dwóm pozostałym głodomorom.
M-ia swoją kanapkę rozłożyła na części pierwsze, przeżuła, wypluła, zwinęła w kulę i wtarła w stół... A więc to samo, co zrobiłaby z każdą inną kanapką. Widać uroda nie miała tu nic do rzeczy.

Mi-ś natomiast swoją kanapkę obejrzał z każdej strony, obwąchał, poobracał na talerzu starając się uniknąć bezpośredniego kontaktu. Po czym wstał od stołu mówiąc:
- Nie lubię jak jedzenie na mnie patrzy.

Przynajmniej Mama nie będzie musiała już nigdy więcej robić wesołych kanapek. I nie będzie mieć z tego powodu wyrzutów sumienia.