Kiedy ziemia się trzęsie, gromy spadają z nieba, świat się wali a
chwilowo samotne macierzyństwo okazuje się największym kataklizmem, należy się
ewakuować. Ostatnim bastionem, na który Mama może liczyć w najtrudniejszych
nawet okolicznościach jest... Rodzinne Miasto z Babcią S. i ciocią G. które
chcąc nie chcąc zawsze wyciągną pomocną dłoń. A tym razem Mamie trafiła się dłoń
bonusowa w postaci cioci A. czyli maminej Zagranicznej Siostry. Tak więc przy
pierwszych symptomach nadciągającej
katastrofy, Mama spakowała dzieci w liczbie trzy plus kot do auta i uciekła... A
pakowanie do auta trójki dzieci, kota, bagażu itp. to wcale nie jest taka
prosta sprawa.
Pakowanie Mama rozpoczęła dzień wcześniej, kiedy w końcu całe
towarzystwo umyte, nakarmione i zapędzone do łóżek, posnęło. Mama zrobiła nawet
listę rzeczy, o których trzeba pamiętać, ale niestety w ferworze pakowania
zapomniała, gdzie ją położyła. Postanowiła więc zaufać intuicji i pakować się
bez wspomagania.
Po spakowaniu, Mama zniosła do auta wszystkie rzeczy, które mogły tam
na całą noc zostać. Po ich zamknięciu w aucie, Mama stanęła na chwilę,
przemyślała sprawę i stwierdziła, że komputer nie może zostać na noc.
Otworzyła, komputer wyciągnęła, auto zamknęła. Ale myśli dalej..... Skrzypce Mi
raczej też nie powinny zostawać na noc w aucie. Otworzyła, wyciągnęła,
zamknęła...... Książeczki zdrowia? No, może nie takie aż istotne, ale jakby
ktoś zwinął samochód, to będzie z nimi, a raczej bez nich, kłopot. Otworzyła,
wyciągnęła, zamknęła. I myśli dalej..... No dobrze, kota też nie zostawi... Otworzyła,
wyciągnęła, załadowała na siebie te wszystkie rzeczy i kota, i nie mniej
obładowa niż gdy schodziła na dół do auta, ruszyła w górę, do domu. Na drugim
piętrze przypomniała sobie, że nie zamknęła auta. A więc jeszcze raz w dół, a
potem jeszcze raz w górę. I do domu.
Rano.
Mama zapędza starszaki, biegające radośnie w piżamach, do ubierania.
Towarzystwo radośnie nie słyszy. Najmłodsza śpi, więc Mama szybciutko zanosi do
auta te rzeczy, których nie zostawiła w nim na noc. Wiadomo, że jak wraca,
dzieciaki nie są ani trochę bardziej ubrane niż gdy wychodziła. Wcale też nie
wykazują najmniejszego zainteresowania tą czynnością. Zatem Mama łapie w locie
(gdzieś między przedpokojem a łazienką) Mi-sia i sama czyni powinności, oraz motywuje
Mi do samodzielnego ubierania za pomocą gróźb karalnych (i zawsze w takim
momencie Mamie przed oczami ukazują się wszystkie te mądre książki na temat
wychowania dzieci, jakie kiedykolwiek czytała i wszystkie one krzyczą zgodnym
głosem: „Zła Matka, Zła Matka!!!” a Mamie wydaje się, że są pisane przez 1)
kobiety, które nie mają (małych) dzieci, 2) facetów zesłanych na roboty
zagraniczne – BEZ DZIECI 3) kobiety i mężczyzn, którzy nigdy nigdzie nie muszą
wychodzić z dziećmi, bo mają od tego rzesze opiekunek/dziadków/ciotek/wolontariuszy/innych
pomocników i wolnym czasie zajmują się pisaniem książek o wychowaniu dla
rodziców, którzy takich rzeszy nie posiadają).
W połowie ubierania starszaków budzi się M-ia i bez żadnych sygnałów
ostrzegawczych podnosi alarm o natychmiastowe dostarczenie pożywienia. I Mama,
jak żołnierz na rozkaz, porzuca wszystko i biegnie nakarmić najmłodszą. Starsze,
w pół ubrane, dostają przykaz mycia zębów. Mama karmi, jednocześnie myśląc o
tym, co jeszcze powinna zabrać, próbując
uspokoić (na odległość) kłótnię w łazience i starając się nie myśleć o tym, co
tam zastanie, jak skończy karmić. Po 10 minutach Najmłodsza jest nakarmiona i
przebrana, w miarę gotowa do wyjazdu. W łazience trwa wojna nuklearna na
szczoteczki i pastę – pasta jest wtarta w kafelki, ręczniki i włosy, ubrania
zamiast na dzieciach, porozrzucane leżą w łazience i innych okolicznych
pomieszczeniach.... Na wrzaski Mama już nawet nie zwraca uwagi, bo to akurat
nic nowego. Mama bierze trzy oddechy, wyciąga z klejących od pasty łapek bojowe
szczoteczki, zaprasza do dalszego ubierania (o sposobie tego zaproszenia lepiej
nie wspominać) i teraz już od początku do końca dopilnowuje ubierania przy
dźwięku wrzasków protestu (Mi-ś), dyskusji na tematy wychowawcze (Mi: „Mamo,
jak będziesz na mnie krzyczeć, to ja też będę krzyczeć na Ciebie. I zrobi się
nam bardzo niemiło. Tego chcesz? Tak?”) i dobiegającego z sąsiedniego pokoju
rozdzierającego płaczu porzuconego noworodka... Okazuje się, że noworodek
puszcza fontanny z mleka na prawo i lewo i jest z tego powodu bardzo
niezadowolony, a przy tym cały mokry. Trzeba Małą jeszcze raz przebrać przed
wyjściem.
Mama przebiera M-ię, a Starszaki mają za zadanie ubrać buty, a
właściwie Mi ma za zadanie ubrać buty sobie i bratu („Mamo, a które buty?”, „A
które Mi-siowi?”, „Ale on chce inne”, „A Mi-ś mi ucieka”). Udaje jej się
założyć buty sobie, na Mi-sia nie ma mocnych, nawet Mama odpuszcza: „Nie chcesz
butów? Dobrze, idź w skarpetach!”* Za to kurtkę, czapkę, rękawiczki Mały ubiera
nader chętnie. A więc starszaki w miarę ubrane (M-iś kurizoalnie, bo bez butów)
dostają nakaz zejścia na dół klatki – Starsza sprowadza Młodszego. Mama bierze
Najmłodszą pod pachę i kota do ręki. Zamyka drzwi i schodzi do auta, przy
którym (a co poniektórzy nawet i pod) już czeka pozostała dwójka.
Niestety, Mama zapomniała kluczyków do auta. Powrót jest powotem
goryczy dla wszystkich – starszaki głośno werbalizują swoje niezadowolenie, bo
muszą wrócić do klatki, M-ia płacze niezadowolna z noszenia pod pachą, Mama wydaje
z siebie dźwięki, których brzmienie trzeba pominąć ze względów cenzuralnych...
Zalicza jeszcze raz wizytę w mieszkaniu i korzysta z okazji, żeby sprawdzić,
czy na pewno wszystko wyłączyła/zakręciła/zgasiła. Wraca na dół, gdzie starsza
dwójka zdążyła już urządzić zabawę we wjeżdżanie wózkiem w ścianę i w siebie
nawzajem. Oczywiście musi znowu wysłuchać głośnej werbalizacji niezadowolenia z
powodu przerwania tak świetnej zabawy, ale udaje się całą trójkę doprowadzić do
samochodu. Dzieci zostają umieszczone w fotelikach („Mi, wpuść Mi-sia
pierwszego, bo jak Ty wsiądziesz, to on nie wejdzie** Mi, powiedziałam Ci,
wysiadaj”, „Mi-ś, gdzie Ty jesteś? Wyłaź szybko z tego śmietnika i wsiadaj do
fotelika!” „Nie, nie bierz tej butelki do auta!”). Zapinanie każdego po kolei
w fotelikach, które są wsadzone na wcisk, to już wyższy level rodzicielstwa.***
W końcu się udaje i Mama może wsiąść do auta (zła i mokrusieńka od potu). Już
ma dzwonić do Babci S. że opanowała sytuację i rusza do Rodzinnego Miasta,
szuka telefonu, ale go nigdzie nie ma... I najgorsze jest to, że nie ma Taty,
który w takich chwilach (tak, zdarzają się one bardzo często) po prostu dzwoni
swoim telefonem na numer Mamy i Mamie łatwiej znaleźć zgubę. Przeszukuje całą
torbę (trzeba z niej wyciągnąć:
pieluchy, chusteczki nawilżane, rękawiczkę Mi, własną czapkę, portfel,
kalendarz, trzy samochodziki Mi-sia, dwa smoczki, dwa bidoniki na wodę, suchą
bułkę z przedwczorajszego spaceru, kępkę suchej trawy – kto ją tam wsadził???),
żeby się przekonać, że telefonu w niej nie ma. Mama przeszukuje jeszcze
kieszenie swoje i cudze, torbę w bagażniku (przy okazji M-ia włącza syrenę, bo
przebywanie w samochodzie toleruje li i jedynie gdy samochód jedzie). Łzy po
raz kolejny tego ranka cisną się Mamie do oczu, bo Mama znowu w rozterce –
wypakowywać towarzystwo, narażając się na powtórkę koszmaru ich wkładania i
zapinania, czy biegnąć szybko na górę do mieszkania i poszukać telefonu.
Wybiera opcję drugą i pędzi do mieszkania. Oczywiście telefonu nie ma w żadnym
z miejsc, w których zazwyczaj bywał. Mama miota się po całym mieszkaniu,
zapominając chwilami czego szuka, bo wszystkie jej myśli skupione są na tym, co
też może się dziać w aucie, na dole. W końcu telefon znajduje się, ale tylko
dzięki temu, że zniecierpliwiona Babcia S. postanowiła sama zadzwonić, czy Mama
z dziećmi wyjeżdża, czy nie – dzwonek wesoło odzywa się z lodówki.
Mama wraca do auta, gdzie przypięte pasami dzieciaki nie zdążyły sobie
na szczęście zrobić żadnej krzywdy. A Mama rusza w drogę rozmyślając czy w
końcu zamknęła drzwi na klucz, czy nie. I przysięga sobie, że już nigdy w życiu
nigdzie się nie ruszy ze swojego
mieszkania!
*Oj, przyjdzie Mamie za to zapłacić, przyjdzie.... Ale o tym w
następnych postach.
** Mama i Tata posiadają samochód, który całkiem fajnie sprawdza się w
rodzinie 2+1. Dla 2+2 jest zaledwie średnio wygodny, a na 2 + 3 nikt go nie
planował
*** Mama i Tata poszukują samozapinających się fotelików samochodowych
w liczbie trzy – cena nie gra roli!
Dobrze ze wróciły milowe kroki.
OdpowiedzUsuńI olbrzymie uznanie i szacun za ogarnianie całej tej dziatwy;-)
Dzięki! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń