Niedługo minie rok, jak Mama napisała ostatni post na tym
blogu, a chwilę potem przestała pisać, bo jej nieco mowę i inne talenty odjęło –
a to z powodu, który parę miesięcy później (a dokładnie 15.10.2013)
zmaterializował się na tym świecie w postaci takiej:
Kiedy mama już oswoiła się z myślą i ciałem (tym nowym),
moce twórcze powolutku zaczęły powracać. Tak więc może oficjalnie reaktywować
bloga – bogatszego o kolejnego bohatera:
M-ię
A na dobry początek trochę zaległości:
Mama toczy się z wielkim brzuchem po domu wadząc raz po raz
o różne sprzęty, osoby, przedmioty w domu...
Mi: No kiedy mamo w końcu urodzisz mi tą moją córeczkę???
Mama: ??? Siostrzyczkę chyba....
Mi: (myśli chwilkę) Dobra,
dobra, siostrzyczka nie siostrzyczka, nie myśl sobie, że mi jej nie będziesz
pozwalała trzymać na rękach!
Mi-ś, znany z tego, że nie mówi, w końcu nauczył się nazywać
swoją starszą siostrę (a że to jedno z jego pierwszych słów, zachwytom i
laudacjom rodziny nie było końca). Mi otrzymała od brata nowe imię: „La”.
A jak powszechnie wiadomo, że posiadanie większej liczby rodzeństwa wpływa
pozytywnie na rozwój społeczny i że to ogólne dobrodziejstwo, rezolutny
dwulatek nauczył się kolejnego słowa gdy na świat przyszła jego druga siostra.
Tak więc Mi-ś ma dwie siostry:
Lę i Łę
Świątecznie, przedświątecznie
Mi: Mamo!!! Dzisiaj się nauczyłam nowej kolędy w
przedszkolu.
Mama: No to śpiewaj J
Mi (śpiewa): Przybieżeli do Betlejem
rycerze, grają skocznie dzieciąteczku a liżej. Pała na wysokości, pała na
wysokości.....
Na początku grudnia Mama została słomianą wdową na trzy
tygodnie, gdyż Tata został zesłany na roboty, do kraju w którym w grudniu nosi
się krótki rękawek i chodzi w sandałach.
Co robi słomiana wdowa ledwie zamkną się drzwi za ukochanym?
Pakuje dziecki i jedzie do ulubionej cioci S. Po całym dniu Mama snuje przed
ciocią S. wizję swojego samotnego powrotu do domu z trójką dzieci:
Mama: Jak wyjadę od Ciebie przed 20-tą, to będzie idealnie –
dzieciaki zasną w aucie, więc jak dojadę do domu, to je po koleji poprzenoszę
do łóżek i będą spały do rana.
Ja powiedziała tak zrobiła. Plan przebiegał idealnie –
zmęczone całodzienną zabawą dzieciaki padły, ledwie Mama ruszyła. A że do
przejechania miała półgodzinną trasę, zdążyły zasnąć kamiennym snem. Mama
zaparkowała pod domem i kalkuluje od którego dziecka zacząć wnoszenie... Sprawa
sama się rozwiazała, bo gdy tylko ucichł szum silnika obudziła się Mi i
nieprzytomnie spojrzała na mamę:
Mi: Mam się odpiąć?
Mama (zadowolona, że odpadło jej wnoszenie najcięższego
ciezaru do domu): Tak. I idź pod klatkę, ja wyjmę M-ię i pójdziemy do domku.
Mi (zaczyna ryczeć): Łeeeee, łeeeeeee, zanieś mnie, nie chcę
sama iść!
Mama przerażona, że się zaraz od tych krzyków reszta pobudzi,
bierze Mi na ręce i próbuje ją uspokoić. W końcu Mi daje się przekonać do
własnonożnego pokonania dwóch pięter, tak więc mama bierze na ręce M-ię. A
śpiącego Mi-sia zostawia w aucie (tak, wie, że jest złą mamą, bo to karygodne
zostawiać dziecko samo w aucie, ale chwilowo nie ma wyjścia tudzież więcej rąk
i sił, żeby ponieść dwójkę).
Po wejściu do domu kładzie śpiącą M-ię do wózka, a Mi
nakazuje się przebrać w piżamkę, zrobić siku, umyć zęby i położyć się do łóżka.
I pod żadnym pozorem nie pozwala ruszać M-ii, nawet jakby zaczęła płakać, po
czym biegnie na złamanie karku (dosłownie, bo biegnąc po schodach przydeptuje
sobie szalik i znienacka pokonuje partię ośmiu schodów nieco szybciej, niż
miała w planach) do samochodu po śpiącego Mi-sia (guzy i siniaki wyjdą dopiero
następnego dnia rano). Wyciąga Małego i niesie do domu. Już w połowie
pierwszego piętra słyszy wrzaski Mi, przyspiesza do prędkości światła, w
połowie drugiego piętra do wrzasku Mi dołącza się drugi, o podobnym wolumenie,
acz nieco bardziej piskliwy. To M-ia (Mamie przed oczami przewijają się obrazy
przewróconego wózka, spadniętego noworodka, rozbite głowy, połamane
kończyny...). Wbiega do domu ze śpiącym (wciąż jeszcze) Mi-siem. Szybki ogląd
sytuacji: Mi krzyczy w swoim łóżku, M-ia w swoim wózku, głowy i ręce całe, w
zasięgu wzroku nie ma też krwi, ani żadnych innych oznak katastrofy. Ulga.
Mama do Mi: O co płaczesz, co się stało?
Mi: Łeeee, yh, yh, w łazience, Łeeeeeeeeeeeeee!
Mama: Co w łazience?
Mi: Uuuuuuu, yh, yh, łeeeee, w ła... w ła..... w
łazience!!!!
Mama kładzie Mi-sia na jego łóżku i biegnie do łazienki....
A tam.....
Mama: ŁŁAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Od krzyku Mamy Mi i M-ia krzyczą jeszcze bardziej i
głośniej. A do tego zgranego, kobiecego chóru dołącza po chwili buczący alt
przebudzonego M-isia: Beeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee, łeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!!!!!!!
Jednym słowem: fajna, rodzinna impreza (nie dla sąsiadów).
W łazience, pod prysznicem stoi.... pająk. Taki ogromny,
włochaty z grubymi nóżkami i (w maminej wyobraźni) szykuje się do skoku na
pierwszą lepszą osobę, która znajdzie się w zasiegu pajęczych nóżek. Poczwórny
krzyk trwa jeszcze, gdy zbudzony odgłosami, schodzi po schodach kot Borat (a
raczej trzeba by powiedzieć że się toczy, bo mu całkiem niedaleko do
osiągnięcia kształtów doskonałych). Niespiesznie zagląda do łazienki, bez
strachu podchodzi do prysznica i jakby nigdy nic.... zjada potwora... Krzyk
Mamy zastyga, krzyk dzieci jeszcze nie. Jeszcze z dwie godziny mijają, zanim
Mama opanuje sytaucję, przebierze dziatwę w piżamy, uspokoi skołatane nerwy,
ukołysze, poczyta bajki, pośpiewa kołysanki.
A plan na wolny wieczór był niemal doskonały......
Mimo, że nie miałam wcześniej przyjemności czytać Twojego bloga - po jego wnikliwym przestudiowaniu - DZIĘKI BOGU, ŻE W KOŃCU WRÓCIŁAŚ! I pisz więcej! Uśmiałam się do łez! Nie no...rewelacyjna jesteś (no i twoja rodzinka!). Już nie mogę się doczekać jak najmniejsza pociecha zacznie "dialogować' :) pozdrawiam! emi
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy :)
Usuńpozdrowienia :o)
OdpowiedzUsuńna pająka tez bym tak reagowała !!!! I tez mam kota, mojego obrońcę :D
OdpowiedzUsuńUfff, są takie chwile, że człowiek w końcu wie, po co ma kota ;)
UsuńZuch dziewczyna... jestem z Ciebie dumny :-)
OdpowiedzUsuńBrat
paaająk.. a dokąd on nas ciągnie? ciotka E.
OdpowiedzUsuń